Tango

Ania Kania

Ludzie żegnali się na stacjach benzynowych, a ona, nie zważając na nic, jechała na oparach. Alkohol gubił rytm i procenty w jej stopach. Wczorajszej nocy Edyta spuściła ciśnienie z wentyla. Dziś umierała. Ostatnimi czasy nabiła za dużo barów i wiedziała, że niebawem ją rozerwie… Chyba że popłynie z prądem, tak jak uczył ją Mirek. Więc popłynęła, ale – jak się okazało – za szeroko. Rozlała się jak niejeden kieliszek. Została z niej mokra plama. Granat wybuchł, a ona znalazła się w polu rażenia. A wszystko przez to, że Mirek się zawiesił. Tak właśnie mówili w sieci: zawiesił się i już nie ma z nim kontaktu. Wylogował się z życia. A Edyta bez Mirka gubiła wszystko, nawet siebie. Nie potrafiła odnaleźć swojej drogi, chociaż wypruwała sobie flaki, aby wyjść na prostą.

Nie udało się.

Właśnie znalazła się na zakręcie. Żuraw rzucił cień na Edytę. Jego przeciągłe jęki skleiły się w jedno z okrzykami świń, które swego czasu drapała za uszami. Ich brudne głosy deptały jej po piętach.

 – Edyta! Edyta! Może strzelisz po lodzie?

Spłynęło to po niej. Zdążyła się przyzwyczaić, chociaż nie trawiła tych wszystkich kwiatków, którymi w nią rzucano. Jest więcej warta niż cały ten syf. Jeszcze wszystkim spadną klapki z oczu, z nóg też. Potknęła się. Za jej plecami wybuchł śmiech. Lawina wyplutych kurw podcięła jej skrzydła. Była niczym ranny ptaszek, ale potrzebowała tylko krótkiej chwili, żeby znowu obrosnąć w piórka. Musiała się tylko przyczepić do czegoś. Jak rzep do wspomnienia.

Kiedyś ludzie mówili, że nie było większej gwiazdy niż Edyta, że była z niej niezła szprycha. Najlepsza sztuka w mieście. Każdy chciał zaliczyć z nią seans, ale nie każdy miał pakiet VIP. Tylko niektórzy oglądali ją z bliska, większość wzdychała z daleka. Byli tacy, co oblizywali palce i jej ciało, inni obchodzili się smakiem. Wszyscy jednak wiedzieli, że Edyta była pyszna, prawdziwa lukrowana babeczka, nie żaden pasztet z Biedronki.

Na początku Edyta trzymała wagę lepiej niż sama Temida. Ale z biegiem czasu zaczął ją męczyć głód, pociąg do kalorii. I w końcu wykoleiła się na trasie po następną porcję. Straciła w tej walce nie tylko zęby. Posiała również wszystkie swoje cnoty. Po prostu dawała ciała. Raz po raz. A odsetki za transakcje, które kładły ją na łopatki, płaciła spore. Poległa na polu bitwy i teraz żyła na kredyt. Aż w końcu pojawił się Mirek.

Po prostu wyskoczył z kapelusza i pomógł jej spłacić długi. Zorganizował dla niej drugie podejście i Edyta znowu była na szczycie. Zamknęła usta wszystkim, którzy chcieli ją wydymać. Mirek dał jej narzędzia i pokazał jak ma się odkuć, jak wypłynąć na szerokie wody. To ona stała za sterami. Była kapitanem, a Mirek miał jej majtki tylko dla siebie. Bujali się po mieście razem.

Tylko że teraz Mirek zniknął i ona nie mogła już się za nim schować. Więc znowu poszła w tango.

Była jak ruletka kręcąca się w podejrzanym towarzystwie. Była jak butelka. Kolejny raz się skończyła.


Ania Kania – autorka porzuconego bloga „Ania Kania. Nie śpię, bo piszę”, uczestniczka dwóch Pracowni Otwartych Biura Literackiego. Fanka kotów i ciszy. Bardziej intro niż ekstra.

ilustracja: Magdalena Batko, korekta: Aleksandra Wrońska