Magda Juszczak
Kineret lśnił w promieniach zachodzącego słońca. Już dawno nikt po nim nie chodził. Ten, który to robił, oddalił się gdzieś na południe, a ci, którzy to widzieli, poszli za nim. Jednym z nich był jej mąż. W tym czasie Rebeka opiekowała się chorą matką i niczego nie widziała. Była zajęta dniem powszednim. Teraz została sama. Z pożółkłą siecią rybacką leżącą bezczynnie w kącie izby. Jak on to powiedział: „Nikt nigdy tak nie poruszył mojego serca. Muszę iść za nim.”.
Rebeka wcześniej wielokrotnie patrzyła na Kineret, lśniący dokładnie tak samo pod tym samym parzącym, bezlitosnym, galilejskim słońcem. Obserwowała swoje dzieci bawiące się w rybaków. Wielokrotnie też śmiała się, śmiała się razem z nim, że dzieci chodzą po wodzie. Było pewne płytkie miejsce, na środku jeziora, które w określonej porze dnia dawało iluzję olbrzymiej głębi. W nocy było po prostu mielizną pokrytą wodą. On nie chciał tego słuchać. A wiedziała, że znał Kineret lepiej niż ktokolwiek inny w tej okolicy. „Moje serce zostało opętane w nieznany mi dotąd sposób” — chyba jednak tak jej powiedział, gdy odchodził.
I jej chora od zawsze matka. Nawiedzana przez spazmy i toczącą się z ust pianę. Był świadkiem tych napadów. Pomagał jej i cierpliwie uspokajał, bo oboje wiedzieli, że te szatańskie szały zawsze ustępowały same. „Czemu udawał, że wierzy temu człowiekowi? Czemu za nim poszedł?” — pytała siebie gorączkowo głosem porzuconej i upokorzonej kobiety. „Nikt nigdy tak nie poruszył mojego serca”. Zostawił jej kilka drachm, dzierżawę na łódź i podatek do zapłaty. I odszedł za mężczyzną, który nie pamiętała już teraz, czy „poruszył” czy „opętał jego serce”.
Bezlitosne galilejskie słońce wyznaczało bezlitosne reguły i stapiało ja Rebeki z ja małej galilejskiej wspólnoty. Bóg, honor i wstyd. Jej twarz pokryła się bezlitosnym, brązowym, galilejskim kurzem. Ktoś jednak pierwszy rzucił kamieniem. Ktoś jednak dostrzegł drzazgę w jej mądrych, zielonych oczach, w których do końca odbijał się Kineret, gdy w popłochu szukała ratunku w jego chłodnych objęciach. Jej smukłe, oliwkowe ciało nie uniosło się jednak na srebrzystej tafli jeziora. Jej serpentynowe, czarne włosy ani nie zostały później czule namaszczone oliwą, ani też wskrzeszone do życia, w którym powinny być wielbione, tulone i całowane. Wlekły się ciężko po brzegu, zaplątane w mokre oczka pożółkłej, starej rybackiej sieci.
Magda Juszczak – inspirują ją kobiety, z nimi pracuje i o nich pisze. Na co dzień dzieli swój czas pomiędzy ukochanym Krakowem a Ziemią Świętą, gdzie powstał pomysł biblijnego cyklu herstories. Opowiadanie „Kineret” jest jego częścią i jednocześnie debiutem autorki.
ilustracja: Magdalena Batko, korekta: Justyna Mroczek-Żal