Kasia Klein
Milczeć nauczyły ją babki, ciotki i matka. Między powidłami, pracą i cerowaniem skarpet zajmowały się uciszaniem.
„O tym się nie mówi”.
„Tylko nie mów o tym nikomu”.
„To nie może być tak, że co w sercu, to i na języku”.
„A ty pleciesz i pleciesz, co ci ślina na język przyniesie”.
„A żeby ci język usechł!”.
„Im mniej stary wie, tym lepiej śpi”.
Najczęściej o tym, żeby nie mówić, mówiły bez słów. Grymasem twarzy, machnięciem dłonią, obrotem na pięcie i zniesmaczonym „ech”.
Nauczyła się odczytywać mowę ich ciała. Widziała, jak oczy przybierają zimną barwę. Dzięki babce dowiedziała się, że brąz może zmrozić.
Kobiety w rodzinie milczały o tym, co paliło je wstydem, co sprawiało, że były lub mogły być na językach. Milczały mężom o nowych sukienkach, dodatkowych zleceniach na szycie po nocach, o tym, że nie starcza pieniędzy. Milczały córkom o męskich spojrzeniach, o odrzuceniu, które szarpało nimi nocami w sypialniach pod ciężarem spoconych ciał. Sąsiadkom milczały o siniakach pod oczami i dźwięku tłuczonych talerzy. O tym, że wiedzą, gdzie mężowie gubią drogę, gdy nie wracają do domów.
Gdy milczały, mówiło ciało. Ciało jest zawsze przed umysłem, a tajemnice przynoszą choroby. Silne bóle w krzyżu, aury, kłucia w sercu i zgrubienia w piersiach. O tym też milczały. A przecież wiedziały, że historie, które chcą być usłyszane, zawsze znajdą drogę.
Krótkie „ech”, machnięcie ręką, zmiana tematu.
Najlepiej milczały na spacerach – ignorowały pytania, peplanie, marudzenie, że nogi bolą, żeby wracać. Nie zwracały na nią uwagi, gdy wychodziły na spacery w głąb siebie.
A ona?
Uczyła się milczeć o tym, co myśli naprawdę. Uczyła się, jak nie mówić o tym, co należało przemilczeć i jak milczeć o tym, co chciało się wykrzyczeć.
To była najgorętsza sobota w lecie osiemdziesiątego dziewiątego roku. Płot i drzewa w ogrodzie obwieszono papierem toaletowym.
Mimo iż dochodziła dziesiąta wieczorem, pod szarymi girlandami powietrze nadal wisiało zbite całodziennym żarem. Weselna wódka była ciepła. Już nikomu nie robiło to różnicy. W ogrodzie bawiła się cała wieś. Wężykiem tańczyli wokół stołów w rytm „Kaczuch” granych przez orkiestrę. Babka wciskała w nią tort.
Wtedy wypatrzyła Staszka. Zabrała ze stołu butelkę z wódką na dwa łyki, minęła go bez słowa i weszła do stodoły. Mdliło ją od tortu i ciepłej wódki. Była pewna, że perkusista nie trafia w rytm, a głos wokalisty brzmi jak z taśmy wciąganej przez magnetofon. Dźwięk rozjeżdżał się z obrazem. Dłonie Staszka twardo, nieporadnie sunęły po miejscach, o których matka, ciotki i babki milczały.
Po wszystkim zostawił ją na sianie, które przesiąknęło zapachem potu.
Gdy wychodziła, dopadła ją babka.
– Ty co?
– Ech… – Wzruszyła ramionami. Miała odejść w milczeniu, tak jak się uczyła, ale ciało przemówiło łzami.
– Cicho! Ani się waż! Buzia na kłódkę!
Potem w kościele kumple Stacha pokazywali ją sobie palcami, podśmiechując się pod swoimi dwudniowymi zarostami, które zapuszczali od wiosny. Ona jednak podniosła głowę wysoko, obróciła się na pięcie i zmroziła ich swym brązowym spojrzeniem.
Kasia Klein – kiedyś pisała o kulturze i związkach między sztuką w przestrzeni publicznej a edukacją nieformalną. Potem zaczęła bawić się prozą, najpierw w tajemnicy, teraz odważniej. Jej teksty ukazały się m.in.: w „artluk”, „Kultura i edukacja (konteksty i kontrowersje)” oraz na stronach kulturaonline.pl, pik.wroclaw.pl czy wywrota.pl. Laureatka konkursów na opowiadanie organizowane przez Wielkie Historie oraz „Wiersze i opowiadania doraźne – Romantyczność 2022”.
ilustracja: Magdalena Batko, korekta: Barbara Wrona